IV Rowerowa Pielgrzymka Suwałki – Wilno


Już w niedzielę z Suwałk wyruszy IV Rowerowa Pielgrzymka do Ostrej Bramy w Wilnie. Przed uczestnikami trzy dni jazdy, walki ze swoimi słabościami ale też wspólnie spędzonych chwil.

A tak wyglądało to w zeszłym roku, oczami jednej z uczestniczek, Pani Grażyny Serafin.

NA  72  KÓŁKACH  DO  OSTREJ  BRAMY

22 lipca, sobota, 9.00

Kamizelki odblaskowe rozdane, lista uczestników sprawdzona, ostatni instruktaż udzielony, to pora w drogę. 36 osób wraz pilotami, obsługą techniczną i medyczną z akademickim kwadransem ruszyło spod hali OSiR w stronę Sejn.

Podpatruję współtowarzyszy: wiekowo od 16 do 50 plus, z przewagą mężczyzn. Część grupy bardzo (!!!) rowerowa, to widać. Święta Panienko, co w Ostrej świecisz Bramie, wiem, że czekasz na mnie, ale czy ja podołam takiemu wysiłkowi? Zaliczam się do grupy najmniej zaawansowanej.Pierwszy przystanek po 15km, takie tempo założono pewnie patrząc na mnie i innych z trzeciej/ostatniej grupy.

Sejny, 12.15

Pogoda idealna: trochę słońca, trochę chmur, lekki wiaterek. Rozlokowujemy się na parkingu pod bazyliką. Kanapki, kawa, rozmowy. Jest dobrze. Powoli rozpoznajemy się, utrwalamy nowe twarze, zwłaszcza ja, bo większość zna się z innych wypadów rowerowych. Ktoś wypatruje z sklepiku biało – czerwone flagi po 2 zł. Kupują niemal wszyscy. Młody, uprzejmy człowiek montuje ją przy moim rowerze. Trytytka – co to takiego? Oto pytanie dla mniej zaawansowanych rowerzystów. Podpowiadam – opaska zaciskowa. Taki mały, czarny pasek z ząbkami, dzięki któremu biało – czerwona dumnie powiewa na moim błotniku. Koniec przerwy, ruszamy. Droga jeszcze daleka, ale sił dużo.

Litwa, Łoździeje, godz. 15.00

Tak się złożyło przed granicą, że jednorodna dotąd grupa podzieliła się na trzy mniejsze. I zgodnie z przepisami (muszą być zachowane odstępy),
i z naturalnym podziałem. Co i raz wkrada się wątpliwość, czy się nie zgubię i czy dam radę. Uzupełniamy zapasy wody w Maximie. Gorąco. Jest sobota, ulice litewskiego miasteczka, znanego nam sprzed lat z zakupów, świecą pustkami. Dobijamy do centrum i w małej kavine, czyli barze/restauracji, zamawiamy chłodnik i pieczone kołduny, stolik obok zamówił pizzę. Pachnie ładnie, a za chwilę okazuje się, że smakuje wyśmienicie. Z ekranu dużego telewizora leci rosyjskie disco polo. Po obiadowej przerwie wszyscy stawiamy się punktualnie i ruszamy w dalszą drogę. Znowu obserwuję grupę. Jeżdżą, to widać. Są tu członkowie suwalskiej grupy „80 rowerów” i innego klubu rowerowego, który się rozpadł, ale pasja została, więc jeżdżą.

Metele, 17.00

Docieramy do pola namiotowego. Infrastruktura nas zaskakuje pozytywnie. Wzorowo przygotowany teren, wykoszona trawa, jest kuchnia z elektrycznością i prysznice z gorącą wodą! A wszystko za 6 euro od osoby. Dodając do tego jezioro, to jest cudownie! Rozbijamy namiot i za chwilę wszyscy rowerzyści wskakują do wody. Brzeg przypomina wigierskie „złote piaski”, czyli długo, długo trzeba iść, zanim dno znika pod stopami. Słońce świeci, woda przepysznie chłodzi, aż sama sobie zazdroszczę, że tu jestem. Jest spokojnie. Litewscy turyści zachowują się cicho, grają w siatkówkę, popijają kawę. Naszą grupę słychać dokładnie. Radosny śmiech roznosi się po polu namiotowym ukrytym na polanie nad jez. Duś. Przechodzimy na czas lokalny i o 19-tej organizatorzy zapraszają na ognisko, takie przenośne. Słowo. To chyba wynalazek ostatnich lat taka metalowa skrzynia na nóżkach z uchwytami. Praktycznie, schludnie a klimatycznie, bo i kiełbaski się upiekły i końca rozmów nie było widać. Po północy ląduję w namiocie. Tak dawno nie spałam pod gołym niebem. Jest ciepło. Koncert świerszczy przerywa głośny śmiech „naszych”.

23 lipca, niedziela, 6.00

Wstał piękny dzień. Budzi się część obozu, niektórzy wstali wcześniej. Rozbudzanie idzie powoli. Snujemy się między prysznicem a namiotami. Zapowiada się piękny dzień. Zwijamy trochę mokre od rosy namioty, panowie wrzucają bambetle na przyczepkę, zaciągają sznury. Dobre nastroje, załoga gotowa do startu. Ostatnie instrukcje dotyczące trasy, która w trzech czwartych ma prowadzić przez las. W drogę! Sto dziesięć kilometrów przed nami i nikt tego za nas nie przejedzie. Boję się tej trasy. Pierwsza część trasy jest dobra, choć jedziemy głównymi drogami. Samochody mijają nas nie zawsze zachowując prawidłową odległość. Słońce rozgrzewa się jak żarówka energooszczędna. Po 30km łapię gumę. Oczywiście wszyscy, którzy jechali za mną dopytują się, co się stało, oferują pomoc. Czekamy na samochód z bagażami, bo dzisiaj sakwę, którą woziliśmy, wrzuciliśmy na bagaż. Stwierdziłam, że nie ma sensu, skoro wóz jedzie za nami. Wymiana trwa około godziny, ale to nie koniec przygód. Ujechałam może pół kilometra i znowu zeszło powietrze. To nowy system „presta”, z którym nie możemy sobie poradzić. Straciliśmy ponad godzinę. We dwójkę jedziemy własnym tempem, bo to nie jest do nadrobienia. Do miejsca, gdzie mieliśmy zajechać na obiad, docieramy wtedy, kiedy inni odjeżdżają. Zamawiamy cepeliny i w cieniu odpoczywamy. Jeszcze tylko 40 km. Damy radę. Dostajemy informację, że po 20 km mamy skręcić w prawo na miejscowość Biała Waka. Słońce grzeje, trasa A4, którą jedziemy, coraz bardziej gęstnieje od samochodów, ale cóż robić, trzeba jechać. Modlę się, żeby powietrze nie zeszło z wymienionej dętki. Samochód z OSiR-u cały czas ma nas na oku. Drogowskaz pokazuje, że do Wilna 40km, a naszego skrętu w prawo nie ma. Jeden był, ale nie tam, gdzie nam podano. Minęliśmy go. Po paru kilometrach odzywa się znajoma i informuje, że musimy wracać. Robimy zwrot przez kierownicę i wracamy. Nareszcie z ruchliwej A4, na której co dwie sekundy mijają nas samochody i wyprzedzają się „na trzeciego”, wjeżdżamy w spokojną, podrzędną drogę. Oooo, takie trasy lubię. Szkoda, że to 15km przed celem. Ujechaliśmy trochę, sił jeszcze sporo, ale wysłali po  naszą dwójkę samochód. Widocznie nie wyglądamy na osoby, które sobie poradzą J. Cóż, ostanie 10km i to najpiękniejszego odcinka, przejechaliśmy w busie z rowerem. Szkoda, ale miłe, że o nas dbają.

Biała Waka, 19.00

Miłe zaskoczenie, bo śpimy w szkole. To polskie gimnazjum imienia E. Orzeszkowej. Portierka władająca polskim pozwala wprowadzić wszystkie rowery do środka, by nic na zewnątrz się nie stało. W sali gimnastycznej ulokowano męską część wyprawy, a w sali widowiskowej tę piękniejszą część załogi. Ledwie zadekowaliśmy się, rozłożyliśmy namiot na słońcu, by osuszyć po porannej mgle, już płonęło ognisko, tym razem nie było przenośne. I już ze spokojem, bo na miejscu, posypały się relacje i refleksje z dzisiejszego dnia. Okazało się, że była jedna wywrotka i że nie tylko my rozpędziliśmy się i pędziliśmy na Wilno pomijając zjazd. Dostaliśmy złe instrukcje, stąd ta pomyłka. To nieważne, że nadłożyliśmy trasy, że rower zawiódł. Najważniejsze, że sobie poradziłam Ba!, nic mnie nie boli. Cud, że przeżyliśmy tę trasę ze względu na ruch na drodze i braku pobocza, ale też cudownie, że przejechałam ponad 100km! I z tego jestem dumna.

Święta Panienko, co w Ostrej świecisz Bramie, pewnie to dzięki Tobie nic nam się nie stało. To nic, że niektórych bolą nogi, innych inne części ciała od siodełka, to wszystko nic. Ważne, że jadę złożyć Ci swoje intencje.

Kiedy płonęło nasze ognisko, a rozmowy były coraz śmielsze i głośniejsze, przez boisko, na którym pozwolono nam rozpalić ognisko, szła grupa starszej młodzieży. Zagadnęli piękną polszczyzną i to wystarczyło, żeby sprowokować rozmowę. Młodzi ludzie okazali się być bardzo kulturalni, spragnieni polskości, bo… ich korzenie są w Polsce. Kiedy się ośmielili, jeden z nich przyznał, że Suwałki zna dokładnie, bo przyjeżdża do nas na zakupy. Kiełbaski skwierczały, iskry szły do nieba, ciepło rozpływało się miło po ciele. Ogień z ogniska ma coś z magiczności. Tutaj też zadziałał. Towarzystwo się rozkręcało, dyskusje się ożywiły. Zastanawiamy się, czy trasa była przemyślana? Cud, że nikomu nic się nie stało, poza zbiciem. Nie można iść „na spontan” biorąc pod skrzydła ponad trzydzieści osób. Ale teraz, w ciepłą nic i to się nie liczy. Cieszę się jak inni, że tu jestem, że to świetna sprawa być uczestnikiem takiego rajdu. Odpadam po północy, choć chciałoby się jeszcze dłużej. Ciepło na sali i nawet twarda podłoga nie przeszkadza. Tym bardziej, że prognozy pokazują deszcz. Jutro tylko 30 km, jeśli komuś nie pomylą się trasy. A tak bałam się dzisiejszego dnia i najdłuższego odcinka. Udało się!! Święta Panienko, czekaj na mnie i całą grupę. Poznasz nas z łatwością – seledynowe kamizelki i kaski na głowach to my. Wieziemy do Ciebie podziękowania i prośby, radości i smutki, każdy coś innego.

24 lipca, poniedziałek, 6.00

Prognoza się sprawdziła – leje całym niebem. Dobrze, że nie śpimy pod namiotami. Kiedy wszystko już spakowane i wyciągamy rowery, to okazuje się, że w moim znowu nie ma powietrza. Od razu zgłasza się kilku młodych ludzi z pomocą. Mocno zastanawiam się, czy dokończę trasę. A przecież jest tak blisko. Potem okaże się, że dobrze naprawili. Tylko 30 km, ale w deszczu wysiłek się wzmaga. Droga do świętej Panienki wije się ostro pod górę, jedziemy znowu główną drogą przy samochodach, które ochlapują nas mocno. Jedziemy w trzech grupach, jednak tę ostatnią znowu we dwoje spowalniamy. Potrzebujemy krótkich, ale częstszych przerw. Pracownicy OSiRu czuwają nad nami, nie pozwalają na samotną jazdę. Przecież w grupie łatwiej. Pomimo naszego opóźnienia, Wilno zdobywamy o dziesiątej rano, choć cała reszta wcześniej. Oprócz butów, wszystko mam suche. Moja peleryna sprawdziła się wyśmienicie. Pozostali szczękają zębami, bo przemokli do suchej nitki. Jedziemy jeszcze kilometr, gdzie z busem spotkamy się na parkingu za zaprzyjaźnionym hotelem. Tam ci przemoknięci przebierają się i nareszcie jest im sucho i ciepło. Przebrani, zadowoleni łączymy się w jedną grupę i ruszamy w stronę Ostrej Bramy. Zdążymy na wejście pielgrzymów z Suwałk? Już wiemy, że tak. Zajmujemy dogodne miejsca. Idą. Idą! Śpiewają, podskakują, wykrzykują, tańczą! Wyłapujemy znajomych. Tuż pod Ostrą Bramą łapie mnie znajoma i gratuluje, że dojechałam. Dziwię się, że wie o mojej wyprawie. To miłe. Idą! Grupa biała w białych koszulkach i z białymi balonikami wypełnionymi helem, grupa złota. „Czerwoni” popisują się ogniami. Usilnie wypatruję pomarańczowych, w których idą znajomi, nietrudno ich poznać, bo słychać ich
z daleka. Nagle puszczają dymy, pomarańczowe dymy! Cieszą się i płaczą idąc do Panienki z Ostrej Bramy. Istne szaleństwo. Wzruszenie przeplata się z radością. Na mszy świętej jesteśmy „osobiście” powitani jako grupa 36 rowerów. To o nas. Duma, od której robi się ciepło aż po czubki palców.

Potem obiad i wyruszamy. Jedna grupa wsiada na rowery i jedzie zwiedzać miasto. Druga wyrusza na Rosse.  Kompan mojej doli i niedoli rowerowej opowiada ciekawostki z życia Piłsudskiego i innych leżących na tym zabytkowym cmentarzu. Potem wracamy na Starówkę. Udaje nam się wejść do kaplicy Ostrobramskiej. Przyklękam przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej Królowej Korony Polskiej, podnoszę głowę i… śliczna Panienko nie wiem, co chciałam Ci powiedzieć, ale Ty wiesz. Wiesz z czym do Ciebie przyjechałam… Przyjmij moje prośby i podziękowania.

Dochodzimy do białej baszty – dzwonnicy katedry na Placu Katedralnym, wspinamy się na Górę Zamkową, z której rozciąga się przepiękny widok na panoramę Wilna. Pomiędzy czerwonymi dachami, prześwitują wieże kościołów i cerkwi. Pięknie. Żałuję, że nie wybrałam się z pierwszą grupą na przejażdżkę bulwarami wzdłuż  Wilenki. Próbujemy świńskiego ucha w sosie, popijamy kawę i ruszamy na parking, na którym czeka już na nas autokar. Potem przyjeżdża laweta. Panowie pakują rowery i ruszamy w stronę domu. Wileńska przygoda kończy się. Szkoda. Oczywiście, że nie żałuję. Wprost przeciwnie! Jestem wdzięczna losowi, że miałam taką szansę i ją wykorzystałam. Wdzięczna za to, że poznałam  wspaniałych ludzi zakręconych „na dwa kółka”. To istni wariaci na punkcie rowerów!  Współtowarzysze wyprawy – jestem pod wielkim wrażeniem tego, to robicie!! Dziękuję za pozytywne nakręcenie, za wiele inspiracji. To też miejsce, by Wam podziękować na pomoc i wieeeeelką wyrozumiałość dla ostatnich dwóch rowerów (jeden z nich był mój). Mam prośbę: zabierzcie mnie na kolejne trasy.

Minusy? Tylko jeden: trasa do głębokiej analizy i zmiany. Plusy wyprawy? Wiele! Przede wszystkim poradziłam sobie i przeżyłam  wyprawę, poznałam niesamowitych ludzi. Trzy dni kręcenia, a przeżyć całe mnóstwo! Z utęsknieniem czekam na kolejne rowerowe wyzwania.

Grażyna Serafin

 

18 lipca 2018 09:29